Lubuskie Towarzystwo Genealogiczne

Forum Lubuskiego Towarzystwa Genealogicznego

  • Nie jesteś zalogowany.
  • Polecamy: Gry

#1 2013-12-30 23:03:06

 zefir454

Administrator

Skąd: Smolno Wielkie
Zarejestrowany: 2013-12-20
Posty: 335
Punktów :   
WWW

Polacy na Bukowinie.

Poniżej prezentuję sporej wielkości artykuł o Polakach z rumuńskiej Bukowiny, pochodzący z pisma polonijnego "Express Polish Weekly Newspaper" autorstwa Leszka Wątróbskiego:

Polacy na rumuńskiej Bukowinie.

"Bukowina zasiedlona została przez naszych rodaków w XVIII w.

Według oficjalnych statystyk w Rumunii żyje dziś trochę ponad sześć tysięcy naszych rodaków.

Najwięcej jest ich na Bukowinie, w północno-wschodniej części kraju, przy granicy z Ukrainą. Są też rodacy mieszkający w innych regionach Rumunii – np. w Bukareszcie, Konstancji, Jassach.

Historia stosunków polsko-rumuńskich sięgają XIV i XV wieku. Dzisiejsza Bukowina stanowiąca część wielkiej Mołdawii zasiedlona została przez naszych rodaków dopiero w końcu XVIII wieku. Pierwszą miejscowość Kaczyka, rumuńskie Cacica, założyli w roku 1791 górnicy soli z Bochni i Wieliczki, którzy na Bukowinie znaleźli nowe miejsca pracy w swoim zawodzie. W następnych latach, w okresie od 1835 do 1842 roku, przybyła tam kolejna, znacznie liczniejsza grupa naszych rodaków. Byli to górale czadeccy z pogranicza polsko-słowackiego, którzy założyli kolejne polskie wsie: Pleszę, Nowy Sołaniec oraz Pojanę Mikuli. Ostatnia grupa rodaków przybyła na Bukowinę w końcu XIX wieku. Wśród niej, najliczniejszą grupą byli rolnicy z rzeszowskiego, z okolic Robczyc i Kolbuszowej. Osiedli osiem km od Suczawy, we wsi Bulaj.

Po wybuchu II wojny światowej, od września 1939 roku, na terenie Rumunii przebywali, liczni polscy emigranci polityczni uciekający przed Niemcami i Sowietami a także uchodźcy wojskowi i cywilni. Przyjmuje się, że przez Rumunię przeszło wówczas ponad sto tysięcy polskich uciekinierów. Wielu z nich zatrzymało się w Domu Polskim w Suczawie. Był wśród nich nawet gen. Józef Haller.

Pierwsza organizacja polonijna w Rumunii powstała w Suczawie w roku 1903. Była to początkowo filia Towarzystwa Bratniej Pomocy i Czytelnia Polska z Czerniowiec. Dzisiejszy Związek Polaków w Rumunii zrzesza 16 autonomicznych stowarzyszeń, z których aż 12 działa na terenie Bukowiny. Głównym celem ich działalności jest troska o zachowanie tożsamości narodowej i nauka języka polskiego.

W terenie, w odległych i zagubionych w lasach wioskach, dzieci od urodzenia mówią po polsku. Rumuńskiego uczą się dopiero w przedszkolu. Jednak ich polski nie jest do końca taki jak dzieci mieszkających w kraju. Te z Rumunii mówią bowiem gwarą regionu czadeckiego, której już nawet w samym Czadcu dawno nie znają.

Związek Polaków poświęca też wiele uwagi sprawom promocji polskiej kultury. Corocznie, we wrześniu, organizuje tzw. Dni Kultury Polskiej. Tradycyjnie jest to największa impreza trwająca dwa, trzy dni.

Kaczyka

To najbardziej wymieszana dziś etnicznie i kulturowo osada, w której nadal mieszkają Polacy. Żyje w niej około 300 rodzin, w których przynajmniej jedna strona jest pochodzenia polskiego. Wielu też Polaków i Ukraińców skoligaconych jest tam z Niemcami. Kaczyka, o której mówi się, że jest „Bukowiną w pigułce” nazywana jest także Kaczycą oraz po rumuńsku Cacica. W całej Rumunii słynie z kopalni soli oraz katolickiego sanktuarium maryjnego.

Dawniej w pobliżu bijącego w niej słonego źródła stało jedynie kilka nędznych chałupek, a okolica była prawie bezludna i porosła gęstym lasem. Na pobliskich zaś bagnach gnieździły się dzikie kaczki i skąd najprawdopodobniej wzięła się jej dzisiejsza nazwa.

Rozwój wsi rozpoczął się w roku 1792, kiedy to rząd austro-węgierski sprowadził tam z Wieliczki i Bochni 20 rodzin górników. Dziś Kaczyka jest osadą rolniczo-hodowlaną. Niewielka część jej mieszkańców pracuje także w nowej kopalni soli.

Pierwszą osobą, którą spotkałem w osadzie była pani Leokadia Dziubińska, emerytowana dziś nauczycielka.

- Moi rodzice przybyli tu z Galicji, z okolic Wieliczki – opowiadała mi w swoim ogrodzie. - Ja jestem z domu Grudnicka. Moja mama, z domu Markiewicz, była Niemką. Jestem więc pół Polką i pół Niemką. Męża mam zaś Ukraińca, z którym rozmawiam po rumuńsku. Mój ojciec był z zawodu górnikiem soli. W tutejszej kopalni pracował także jeden z moich braci, a jego syn był w niej dyrektorem. Mimo, że moja rodzina tylko w połowie jest polska, nadal pielęgnujemy stare polskie zwyczaje. Szczególnie te związane ze świętami wielkanocnymi oraz bożonarodzeniowymi. Zawsze np. starannie przygotowujemy się do wigilii nazywanej tu „świętym wieczorem”. Na uroczystą wigilijną kolację gotujemy obowiązkowo 12 potraw, wśród których nie może zabraknąć barszczu z uszkami, pszenicy, ryb, pierogów z powidłami, ciasta z orzechami i kompotu. Na Wielkanoc pieczemy natomiast, w specjalnie przygotowanych, dużych glinianych formach, wielkie baby i serniki – nazywane tu paschą.

Naszą rozmowę o polskich zwyczajach przerwała pani Krystyna Cehaniuk, prezes kaczyckiego Stowarzyszenia „Dom Polski”, która od sąsiadów dowiedziała się o naszym przyjeździe.

- Do naszego Stowarzyszenia – wtrąciła się pani Krystyna - powstałego w roku 1990, należy dziś około 200 osób. Wcześniej komuniści nie pozwalali nam na założenie jakiejkolwiek organizacji etnicznej. Chcieli mieć wszystko pod kontrolą. Najbardziej jednak prześladowali nauczycieli, inwigilując nas nieustannie, szczególnie treść prowadzonych lekcji. Dziś jednak rozmawiamy tu po polsku, tak jak nauczyli nas tego rodzice, i możemy już mówić, że jesteśmy Polakami, choć wiele naszych rodzin jest tu bardzo etnicznie pomieszanych. Moja np. matka jest Polką, a tata Ukraińcem. Tam gdzie matka jest Polką, tam też zazwyczaj i dzieci rozmawiają po polsku, zachowując dawna tradycję. Tam zaś gdzie tylko ojciec jest Polakiem, a matka Rumunką, rozmawia się już po rumuńsku.

Większość bowiem dzieci na Bukowinie rozmawia po polsku dzięki swoim rodzicom. Od roku 1990 mogą się też uczyć języka ojczystego w tutejszej szkole. Jest tu też specjalna, około 75 osobowa, grupa dzieci uczących się polskiego jako języka ojczystego. Polskiego uczono w Kaczyka również przed II wojną światową. Po roku 1945 funkcjonowała tu przez kilka lat sekcja języka polskiego dla uczniów o polskim pochodzeniu dla klas I – IV. Tak było do roku 1969. Potem nastąpiła długa przerwa.

- W Kaczyka mamy też Dom Polski. Wszystko, co robią tu Polacy, dzieje się właśnie tam: nauka śpiewu, tańca, dyskoteki. Mamy też własny zespół taneczny „Duet”, który popularyzuje tańce ludowe i współczesne. Jeździmy też na warsztatach tanecznych do Polski. Byliśmy w Koninie, gdzie zaprzyjaźniliśmy się z tamtejszym zespołem o tej samej nazwie. Od nich też otrzymaliśmy stroje. Dziś nas na wyjazd do kraju nas nie stać. Koszty przejazdu są dla nas zbyt wysokie, choć zapraszający gwarantują nocleg i wyżywienie – ciągnie pani Krystyna.
Kobieta zdradza również, że jej marzeniem jest dalsza rozbudowa Domu Polskiego.

- Chcemy poszerzyć kuchnię, tak aby przy większej ilości gości można było dla wszystkich przygotować coś ciepłego – zamyśla się.

To jednak proste nie jest, bo w prowadzeniu i utrzymaniu Domu Polskiego pomagają jedynie rodzice siedmiu studentów uczących się w Polsce oraz jej mąż i synowie.

Ale Kaczyka słynie jeszcze z innego powodu. Znajduje się tu znane sanktuarium maryjne Bukowiny. Czczona jest w nim łaskami słynąca kopia obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej. Pierwszym duszpasterzem, który w roku 1799 osiadł na stałe w Kaczyka był ks. Jakub Bogdanowicz. To dzięki niemu, jak podają kroniki parafialne, wzniesiono tam w roku 1810 pierwszy kościół pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny Wniebowziętej. On też był pomysłodawcą sprowadzenia do Kaczyka, z pojezuickiego kościoła w Stanisławowie, obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej.

Później parafię w Kaczyka erygował metropolita lwowski ks. abp Franciszek de Paula Pischtek w roku 1844. Mieszkało w niej wówczas 1356 katolików, 5490 grekokatolików, 88 Żydów i 29 ewangelików. Od roku 1902 w Kaczyka pracę duszpasterską rozpoczęli misjonarze. Parafia była tam zawsze bardzo narodowościowo zróżnicowana. Obok Rumunów mieszkali w niej także Niemcy, Polacy, Słowacy, Ukraińcy i Węgrzy.

Obecny kościół, będący od kilku lat bazyliką mniejszą, zbudowano według projektu lwowskiego architekta prof. Talkowskiego w roku 1904. Od tego też czasu kaczycka świątynia i łaskami słynący obraz Matki Boskiej Częstochowskiej jest celem licznych pielgrzymek, które ściągają tam z całej Bukowiny.

Po II wojnie światowej i latach reżimu komunistycznego pozycja kaczyckiego sanktuarium mocno podupadła. Dopiero ostatnie dziesięciolecia przyniosły wiele zmian na lepsze. Ich zapowiedzią były pierwsze uroczystości odpustowe w wolnej już Rumunii w roku 1990, w których udział wzięło blisko 20 tysięcy pielgrzymów. Obecnie na sierpniowy odpust do Kaczyka przybywa kilkadziesiąt tysięcy pielgrzymów z Bukowiny oraz innych części Rumunii, a także coraz częściej z Polski. Kaczyckie sanktuarium ponownie odradza się i promieniuje swoja duchowością na naszych rodaków na Bukowinie, także po stronie ukraińskiej.

Pojana Mikuli

Jest jedną z czterech największych polskich wsi na Bukowinie zamieszkałą oficjalnie przez około 450 naszych rodaków przybyłych tam w latach 1834-1842 z Tereblesztów i Starej Huty Krasnej w północnej Bukowinie. Do roku 1939 wieś zamieszkiwana była także przez Niemców. Polacy zajmowali dolną, a Niemcy górną część wioski. Nieformalną granicą pomiędzy obu grupami etnicznymi był kościół katolicki wzniesiony w końcu XIX wieku polskimi i niemieckim rękoma. Tak było do czasu, kiedy wszyscy Niemcy opuścili Pojanę Mikuli, a na ich miejsce zjawili się tam Rumuni.

Najgorsze chwile Pojana Mikuli przeżyła w końcowej fazie II wojny światowej. Wieś została wówczas spacyfikowana i spalona przez Niemców. Jej dawni mieszkańcy wrócili tam dopiero po zakończeniu działań wojennych. Wielu też Polaków z Pojany Mikuli, w latach 1946-1947, wróciło do Polski oraz Czechosłowacji. Pierwsze swoje kroki w Pojanie Mikuli skierowałem do proboszcza parafii katolickiej ks. Kazimierza Kotylewicza.

- Mszę świętą, wyłącznie po polsku, odprawiam dwa razy dziennie – opowiadał. - Rano o siódmej dla starszych, a wieczorem o dziewiętnastej dla młodych. Nasi parafianie zachowali język polski wyłącznie dzięki kościołowi. Tu zawsze wszystkie nabożeństwa odprawiane były w naszym języku ojczystym. Kiedy zabraknie polskiego duszpasterza i kiedy ludzie zaczną się modlić po rumuńsku wtedy proces asymilacji przebiegnie zdecydowanie szybko.

Ksiądz Kotylewicz mieszka i pracuje w Pojana Mikuli już 45 lat. Urodził się w 1920 roku w Kiszyniowie na Mołdawii. Wcześniej duszpasterzował w Kaczycy i Serecie. Jego zdaniem w Pojanie Mikuli mieszka dziś jeszcze 600-700 Polaków. Wspomina też, że w wiosce obowiązuje nieformalny podział na część katolicką – czyli polską i prawosławną – rumuńską

- Prawie wszyscy ludzie chodzą tu dziś do kościoła. Rocznie udzielam tu około pięciu ślubów i dziesięciu chrztów. Nasi katolicy mają wyłącznie polskie imiona. Także i obecnie, przy chrzcie, nadają swoim dzieciom tylko takie – opowiada.

Wspomina też, że w czasie reżimu komunistycznego wszyscy byli tu inwigilowani. Służba bezpieczeństwa wielokrotnie wzywała księży na przesłuchanie po niedzielnych kazaniach.
Chcieli mieć kontrolę nad wszystkim. Prawdą jest jednak fakt, że za komuny wszyscy ludzie mieli jakąś pracę i zarabiali pieniądze. Brakowało jedynie czasem jakiegoś towaru w sklepach. Dziś sklepy są pełne, a ludzie nie mają pieniędzy. Wielu musi więc szukać pracy nieraz bardzo daleko, a nawet emigrować za chlebem – stwierdza kapłan

Coraz częściej do Pojany Mikuli zaglądają też goście z Polski, bo brak jakiegokolwiek przemysłu gwarantuje turystom, ze zastaną tu zdrową wodę i czyste powietrze.

Mieszkańcy tej typowo górskiej wioski zajmują się głównie hodowlą. Uprawiają ziemniaki, owies i jęczmień. Tradycyjnym zajęciem jest ponadto praca w lesie. Wieś otaczają liczne pastwiska i łąki.

W miejscowej szkole, w której z ponad 120 dzieci, aż 86 jest pochodzenia polskiego, pracuje też Aniela Wołościuc. Uczy od ponad 20 lat.

- Nauczanie języka polskiego sprawia wiele trudności. Mowa osiadłych na Bukowinie rodaków różni się znacznie od naszego języka literackiego. Na szczęście młodzi chcą się uczyć języka rodziców i dziadków - opowiada.

Zajęcia w jednopiętrowej szkole odbywają się na dwie zmiany w pięciu klasach. Sale muszą więc pełnić także rolę pracowni: języka polskiego i rumuńskiego, matematyki, fizyki itd.

- Większość podręczników, materiałów do nauki i sprzęt audiowizualny otrzymaliśmy od konsulatu RP w Bukareszcie. Dzięki zaś pomocy Związku Polaków w Rumunii nasze dzieci otrzymują corocznie prezenty z okazji świąt Bożego Narodzenia oraz wyjeżdżają na kolonie do kraju. Corocznie też reprezentują Pojanę Mikuli na organizowanych przez Dom Polski w Suczawie konkursach recytatorskich poświęconych poezji Marii Konopnickiej i Adama Mickiewicza. Często też występują na scenie prezentując ludowe piosenki i polski folklor mieszkańców wioski. Wielu też z nich należy do naszego zespołu ludowego „Mała Pojana” – wylicza pani Wołościuc.

Nowy Sołoniec

Każda zamieszkana przez Polaków wieś Bukowiny charakteryzuje się innym składem etnicznym. W Nowym Sołońcu, gdzie mieszka 220 polskich rodzin, nasi rodacy stanowią blisko 98 procent tamtejszej społeczności. Wielu z nich, w poszukiwaniu pracy, wyemigrowało do USA, Bośni i Słowenii. Ponad zaś pięciuset, w latach 1946-1947, wróciło do Polski i osiedliło się w okolicach Dzierżoniowa na Dolnym Śląsku, gdzie nadal kultywują swoje góralskie tradycje.

- Nasza wieś założona została w roku 1834 – opowiadał mi prezes tamtejszego Stowarzyszenia „Dom Polski” Gerwazy Longier - obecnie także prezes Związku Polaków w Rumunii i poseł mniejszości polskiej do tamtejszego Parlamentu. – Pierwsi rodacy przyjechali tu z okolic Czadca, położonego na pograniczu polsko-słowackim, i osiedlili się nad rzeką Solaniec. Pierwsze lata nie były łatwe. Trzeba było karczować lasy i budować domy.

W czasie II wojny światowej wiele gospodarstw zostało zaś spalonych. Dla mieszkańców, którzy musieli wszystko zaczynać od nowa, nie były to łatwe czasy. Ale szczęście nie dopisywało im także później. Gdy już podnieśli swoje domy ze zgliszczy, nastał komunizm i kolejny trudny okres. Dziś też nie jest łatwo.

- Mieszkańcy Nowego Sołońca żyją bardzo biednie. Brakuje pracy, a ci którzy ją mają zarabiają niewiele. Dawniej w naszej kopalni soli pracowało kilkuset ludzi, dziś po restrukturyzacji zaledwie osiemdziesięciu. Pozostali ludzie żyją obecnie z pracy w lesie oraz na swoich niewielkich gospodarstwach. Hodują w nich głównie krowy i produkują mleko, masło, śmietanę. Jest już też kilka niewielkich warsztatów mebli, okien, drzwi i jeden tartak. Niektórym udało się też znaleźć pracę zagranicą - w Izraelu, Francji, Niemczech i Portugalii. Ludzie muszą jakoś sobie radzić sami – opowiada Gerwazy Longier.

Wielu rodaków należy też do Stowarzyszenia „Dom Polski”, które powstało w roku 1990 zaraz po obaleniu Ceausescu. Dziś organizacja może się pochwalić nawet dwoma własnymi budynkami: starym, w którym urządzane są przyjęcia oraz nowym, wybudowany dzięki pomocy Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”.

- W nowym domu, otwartym w roku 1995, urządzona jest kuchnia, łazienki, pokoje gościnne, klub, sala ze sceną i biblioteka. Mamy tu też zespół folklorystyczny „Sołonczanka” liczący około 30 osób, znany i ceniony na całej Bukowinie – dodaje pan Gerwazy.

Wśród mieszkańców Nowego Sołońca nie ma zbyt wiele inteligencji. Ten fakt na szczęście zaczyna się jednak zmieniać. Młodzi coraz częściej wyjeżdżają na studia do Polski i wracają, by podjąć pracę na miejscu, także jako nauczyciele.

Jedną ze szkół, do których trafiają jest placówka w Nowym Sołońcu imienia Henryka Sienkiewicza, zbudowana w roku 1995. Pomysł nadania jej imienia polskiego pisarza zrodził się rok wcześniej, w Katowicach, podczas wizyty prezesa Związku Polaków w Rumunii dr Jana Piotra Babiasza.

Dziś polska szkoła w Nowym Sołońcu posiada dwa murowane budynki, w których uczy się ponad sto dzieci oraz działa polskie przedszkole dla ponad pięćdziesięciu maluchów. W szkole pracuje pięć miejscowych nauczycielek Polek oraz kilku nauczycieli Rumunów. Językiem wykładowym w szkole jest rumuński.

Języka polskiego nauczono w szkole w Nowym Sołońcu od roku 1964. Początkowo cztery razy w tygodniu dla uczniów klas I – IV, a od 1972 trzy-cztery godziny dla klas starszych V – VIII. Szkolny gabinet języka polskiego, obok standardowego wyposażenia w podręczniki wydane w Polsce i Rumunii, zaopatrzony jest w kolorowy telewizor, sprzęt video, komputer i kserokopiarkę.

Dziś wioska ma charakter zabudowanej ulicówki z kościołem w centrum, do którego dojechać można nową drogą. Nowy Sołoniec posiada niepowtarzalny urok. Każdy, kto choć raz tam zawita, zechce odwiedzić go ponownie."


Józef Pławski- członek Lubuskiego Towarzystwa Genealogicznego

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.newholland.pun.pl www.diks91.pun.pl www.rggu49.pun.pl www.olbifgroup.pun.pl www.forumok800i.pun.pl