Lubuskie Towarzystwo Genealogiczne

Forum Lubuskiego Towarzystwa Genealogicznego

  • Nie jesteś zalogowany.
  • Polecamy: Gry

#1 2014-01-02 22:45:05

 zefir454

Administrator

Skąd: Smolno Wielkie
Zarejestrowany: 2013-12-20
Posty: 335
Punktów :   
WWW

Niemieccy emigranci w Australii- cz. II

Spośród miejscowości założonych przez Niemców w Południowej Australii najbardziej znany jest Hahndorf. Jego historia zaczyna się w roku 1839, czyli krótko po założeniu Klemzig. Jest to też jedyna z miejscowości nazwana po kapitanie statku, który przywiózł emigrantów do Port Adelaide, którym był Niemiec, Dirk Meinertz Hahn (1804-1860), dowódca żaglowca „Zebra”.

W styczniu 1839 roku do Port Adelaide zawineły dwa niemieckie żaglowce: „Zebra” 2 stycznia (kpt. Hahn) oraz „Catharina” 22 stycznia (kpt. Peter Schacht). Dirk Meinertz Hahn osobiście nie należał do szczególnie religijnych ludzi. Pobożność owych 199 [1] pasażerów z “Zebry” zrobiła wybitnie korzystne wrażenie na kapitanie. Postanowił on pomóc im w osiedleniu. Nie obyło się początkowo bez problemów. Hahn uznał, że ziemie w okolicach Klemzig nie są wystarczająco żyzne, chciał im zatem pomóc w znalezieniu lepszego miejsca. Niejaki Osmond Gilles, do którego Hahn zwrócił się początkowo o wydzierżawienie ziemi, przybyłym luteranom odmówił swojej zgody, gdyż ludzie ci dużo się modlili i śpiewali wiele pieśni kościelnych, jego zaś doświadczenie uczyło go, że tacy ludzie są na ogół leniwi. W końcu jednak Hahn uzyskał dla swych podopiecznych nie najgorszą ziemię na wzgórzach w rejonie Mt Barker, ok. 40 km od Port Adelaide [2].

Przenosiny zajęły około trzech miesięcy, gdyż trzeba było (w 30-40 stopniowym upale) przenieść pod górę cały dobytek (ludzie nie mieli pieniędzy na zakup lub choćby wynajęcie koni lub wołów), a przecież należało się również czymś odżywiać (na zakup żywności też nie było środków) wobec czego zbierano i gotowano po drodze zioła, i korzenie, oraz polowano na possumy, jaszczurki, a także kangury. Te długie przenosiny nie przeszły niezauważone przez miejscowych Brytyjczyków [3].

Wieś, którą założono (ulicówka) nazwano na cześć kapitana “Hahndorf", którą to nazwę posiada ona do dziś, z przerwą na lata 1917-1935, kiedy to zmieniona została na „Ambleside” w wyniku antyniemieckich nastrojów (bardzo zresztą podsycanych przez rząd) podczas I wojny światowej. W ciągu jednak kilku miesięcy ludzie, którzy żywili się ziołami, zaczęli zaopatrywać Adelaide w żywność produkowaną w swoich wsiach. Kobiety z Hahndorf wstawały o 3 lub 4 rano i niosły na plecach jajka, masło i mleko do Adelaide, późnym zaś popołudniem udawały się w drogę powrotną. Dziewczęta szybko zdobyły sobie uznanie w strzyżeniu owiec.

John Bull, na którego powołaliśmy się już w poprzedniej części, pisze, że Niemcy zostali przy zakupie ziemi po prostu nabrani: panowie Dutton, Finniss i McFarlane, którzy nabyli swoje grunta w okolicach późniejszego Hahndorf płacąc £1 za akr (1 acre = 0.4ha) sprzedali ją następnie Niemcom po cenie £7 za akr, w sumie “kosząc” £1,680 za 240 akrów. Procent zaś (gdyż niezbędna była pożyczka) wynosił 10%. Szybko jednak osadnicy powetowali sobie ową transakcję własną, ciężką pracą. Ponieważ wówczas w kolonii kwitła spekulacja ziemią (“tanio kupić - drogo sprzedać”), to spekulanci, zbijając fortunę na takim handlu, nie byli zainteresowani uprawą czy hodowlą. Niemcy zaś ze stosunkowo nawet nieurodzajnej ziemi byli w stanie wyżyć i to nie najgorzej. Wkrótce też stać ich było na to, by do zakupionej poprzednio ziemi dokupić jeszcze więcej, w ten sposób powiększając dwukrotnie obszar Hahndorfu.

O roli pastora Kavela w miejscowej społeczności Bull pisze:

„Wpływ pastora Kavela był ogromny, jego osobiste zaangażowanie na rzecz rodaków było niewyczerpane przy jednoczesnym samozaparciu, co w efekcie doprowadziło do stworzenia wspólnoty znanej z prawości i poszanowania dla naszego prawa; a jak świadczą annały Sądu Najwyższego, nie było ani jednej instancji, by ktokolwiek z jego społeczności został skazany za poważne przestępstwo”.

Jednym z praktycznych dowodów, potwierdzających powyższą tezę, jest fakt, że przez dłuższy czas nie było w Hahndorf żadnego posterunku policji.

Jedną z lepiej zapamiętanych i barwnych postaci wśród mieszkańców-założycieli Hahndorf był przybyły na pokładzie „Zebry” Gottfried Lubasch, pochodzący ze wsi Rosin (Rissen) k. Sulechowa. Gdy miał 26 lat, był sierżantem pruskiej artylerii i służył w armii marszałka Blűchera. Brał udział w bitwie pod Ligny (16 września 1815 r.), a dwa dni później pod Waterloo, za udział w której otrzymał medal. John Bull wspomina go jako “starego sierżanta”:

“Wiele ciężkich bitew słownych stoczyłem ze starym sierżantem, lecz nigdy nie udało mi się go przekonać, że bitwa pod Waterloo była już wygrana przed nadejściem starego Blűchera. Lubasch twierdził, że był w wysuniętym oddziale dział, które, odprzęgnięte, oddały pierwszą salwę i uratowały, jak twierdził, armię angielską” (w rzeczywistości Napoleon i Wellington osiągnęli mniej więcej "remis" zanim nadeszli Prusacy - przyp. MM).

Gottfried Lubasch otworzył w Hahndorf najpierw mały lokal gastronomiczny, a następnie hotel z restauracją, który nazwał “German Arms” (czyli „Oręż Niemiecki”) dla przypomnienia Anglikom roli armii pruskiej pod Waterloo i który pod tą samą nazwą istnieje do dziś (zdjęcie obok). Hahndorf jest tą miejscowością, która zachowała stosunkowo najwięcej starych budynków z XIX stulecia. Przykładem tego jest – obok „German Arms” - stary młyn z 1842 roku (obecnie odrestaurowany i służący jako restauracja „Old Mill”), stara kuźnia z 1870 roku (obecnie sklep z pamiątkami), czy też pierwsza szkoła luterańska (1839) znana jako „Hahndorf Academy”, pełniąca obecnie funkcję galerii sztuki.

W Hahndorf wciąż stoją dwa kościoły luterańskie: starszy, kościół św. Michała, zbudowano w 1858 roku oraz kościół św. Pawła z 1890 roku. Pierwszy budynek – podobny w charakterze do tego z Klemzig - powstał w 1840 roku i poświęcony został jeszcze przez pastora Kavela. Później jednak pieczę nad tą parafią przejął pastor Fritzsche (patrz: część trzecia „Lobethal pastora i Sevenhill jezuitów” oraz Epilog) w związku z podziałami wewnątrzluterańskimi w Australii. Pierwotna bryła kościoła św. Pawła powstała w roku 1858. Obecny zaprojektowany przez architekta F.W. Danckera z Adelaide, powstał w rocznicę zbudowania pierwszego budynku kościoła św. Michala. Parafia św. Pawła tradycyjnie była kongregacją zwolenników pastora Kavela.

Po zwycięskim zakończeniu wojny z Francją w 1871 roku, kanclerz Otto von Bismarck nakazał odlanie z broni dzwonów dla kościołów luterańskich w Europie. Jeden z tych dzwonów trafił do kościoła św. Michała w Hahndorf i był używany aż do roku 1946, kiedy to przeniesiono go do miejscowej szkoły luterańskiej. Podobnie po I wojnie światowej, jeden zdobyty we Francji przez Australijczyków niemiecki moździerz (“Minenwerfer”), przywieziony został z Europy i ustawiony przy głównej ulicy w Hahndorf, gdzie stoi do dziś.

Nie sposób pominąć również cmentarza w Hahndorf. Kiedyś były tam trzy cmentarze: najstarszy wokół kościoła św. Michała, na którym pozostało po dziś dzień jedynie kilka grobów; drugi wokół kościoła św. Pawła, już nie istniejący oraz największy z nich, znajdujący się kawałek drogi za miejscowością. Na najstarszych nagrobkach odczytujemy, zapisane najczęściej w gotyku, nazwy miejsc urodzenia pierwszych tutejszych kolonistów: Nickern (czyli: Niekarzyn), Kranz bei Bomst (Kręcko koło Babimostu), Rakau (Raków), Unruhstadt (Kargowa, dawn. Unrugowo), Clausthal, Berlin, Posen (Poznań). Cmentarz ten jest wciąż użytkowany. W roku 1968 spoczął tam jeden z lepiej znanych artystów australijskich, urodzony w Hamburgu (1877), a zamieszkały i tworzący w Hahndorf malarz Hans Heysen.

Michał Monikowski

Przypisy:

[1] Nie istnieje żadna zachowana oficjalna lista pasażerów „Zebry”. Liczby podawane w rozmaitych źródłach różnią się między sobą nieraz znacznie i wahają się w granicach 129 do 199. Jeżeliby odjąć od liczby 199 osób notowane zgony 6 dorosłych oraz 5 dzieci, to zostawałoby 188 osób, które dotarły do Port Adelaide. Są jednak źródła podające liczbę 129 osob, które wsiadły na żaglowiec parę miesięcy wcześniej w Hamburgu i z których owych 11 osób zmarło podczas rejsu. Zdecydowaliśmy się jednak na liczbę 199 osób, gdyż taką podaje w swoich notatkach kpt. Hahn.

[2] Zainteresowanie kapitana Hahna okazane pasażerom jego statku nie uszło również uwadze brytyjskich obserwatorów w Australii. Oto co pisał „The South Australian” w środę 23 stycznia 1839 roku:

„Zebra

Stanowi dla nas przyjemność najszczerszą móc opublikować nastepujące wdzięczne świadectwo opieki i uważania okazanego przez Kpt. Hahna ze statku „Zebra” przybyłego ostatnio do tej kolonii z Hambro (t.j. ‘z Hamburga’ – przyp. MM). Od sposobu, w który kapitanowie statków z emigrantami pełnią ważne swe obowiązki zalezy tak wiele komfortu i szczęścia pasażerów, że nie powinna być stracona okazja zaświadczenia uznania kolonistów, gdy tylko odpowiednia sposobność po temu się nadarzy. Kapitanowi z „Prince George” oraz Kapitanowi Hahnowi z „Zebry”, (obydwa z emigrantami z Niemiec) należy się wielka pochwała za ich jednoznaczną życzliwość i uważanie okazane powierzonym ich opiece, i sugerowalibyśmy Pełnomocnikom słuszność przyznania premii tym Kapitanom, którzy w bezpieczny sposób przywożą emigrantów i pasażerów i których dowodzenie jest tak godne polecenia.

City of Adelaide, South Australia

19 stycznia, 1839.”

[3] W części pierwszej, tej o Klemzig, cytowaliśmy obszerne fragmenty artykułu z „Southern Australian”. W odpowiedzi nań pewien czytelnik, podpisujący się jako „Salus Populi”, a posiadający wyraźne zacięcie do odmalowywania scen rodzajowych i religijnych (być może duchowny?), napisał do redakcji gazety list, który opublikowany został 15 maja 1839 roku, a opisujący wrażenia autora będącego świadkiem wspomnianych powyżej przenosin pasażerów „Zebry” do ich nowego miejsca zamieszkania:

„(...) w czynionym przez Pana wyliczaniu dobrych cech owych Niemców nie doszukałem się jakiejkolwiek wzmianki o najbardziej wzniosłym rysie w ich charakterze – o ich skrupulatnym obchodzeniu Dnia Pańskiego. Ich pełen samozaparcia duchowny dzieli swój czas, jak mniemam, pomiędzy tą oraz bardziej odległą osadą swych rodaków. Czy jednak on z nimi jest czy nie, nie pozwala się, by Dzień Pański nie był świętowany. Byłem świadkiem najbardziej ujmującej sceny kilka niedziel temu; grupa tymczasowych chat na szczycie łańcucha gór Mount Lofty wskazywała miejsce, gdzie niektórzy z owych pielgrzymów zatrzymali się na wypoczynek w drodze do dystryktu Mount Barker, w którym zakładają swą osadę.(...) Można było spostrzec starego człowieka w jednej z owych chatek, czytającego z dużego notatnika grupie uważnych dzieci. W innej chacie pewien mężczyzna leżał na materacu, jednak modlitewnik był w jego ręku i najwyraźniej przyciągał jego największą uwagę. Lecz w cieniu wspaniałego eukaliptusa, siedząc czy to na stołkach czy klocach przyniesionych z chat, czy to na powalonym pniu drzewa lub też, w przypadku młodszych członków kongregacji, po prostu na ziemi, grupa około dwudziestu paru osób słuchała z uwagą czytania (...) i co jakiś czas pobożni zebrani wstawali jednocześnie, by śpiewać w najbardziej zachwycającej harmonii którąś z pieśni Pańskich, często przedtem śpiewanych w ich własnym kraju. Był to temat dla malarza – szerokie równiny w dole ze swymi rzadkimi zagrodami,wdzierającymi się w miejsca, będące do niedawna jeszcze niepodzielną domeną kangurów i emu. Wzgórza z tyłu, rozpościerające się wyżej i wyżej, oddzielające nas od bezkresnych równin, takich jak te między Zatoką a nami, które w niedługim już czasie mogą falować złotym plonem i być znaczone spiczastymi wieżami miejsc chrześcijańskiego kultu, w których tubylcy będą mogli wyznawać religię Zbawiciela. Bezchmurne niebo w górze i niewzburzony ocean w oddali, tworzyły panoramę szczególnie cieszącą oko. Lecz scena, którą usiłowałem opisać – cisza lasu przełamana świąteczną muzyką prostych wiernych; ta przemawiała do serca, i mógłbym sobie życzyć, by wielu co nie zauważają powrotu tego świętego dnia odpoczynku, było tam ze mną, by zobaczyć ten poruszający widok, uchwycić te pobudzające melodie, gdy wznosiły się niczym wdzięczne kadzidło ku Temu, co pokrył gaj zielenią, co rozpostarł niebiosa, i co dzierży w Swej dłoni szeroką przestrzeń wód...”

(Cytowane za: D.Schubert. Kavel’s People. Lutheran Publishing House, Adelaide 1985, s. 92)


Józef Pławski- członek Lubuskiego Towarzystwa Genealogicznego

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.tf.pun.pl www.zielonezycie.pun.pl www.volley.pun.pl www.gastrofaza.pun.pl www.godsmack.pun.pl